poniedziałek, 22 lipca 2013

Słomiany zapał

Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś stwierdził, że założenie tego bloga było właśnie słomianym zapałem. Przerwy w pisaniu były ogromne, jednak ani przez chwilę nie pomyślałem, by usunąć tego bloga. Nawet są osoby, które mnie motywują do kolejnych wpisów. Ale słomiany zapał znajdzie się w innych aspektach mego krótkiego życia i to jest rzeczywiście złe. Zresztą, znajdzie się nie tylko u mnie. Każdy miał z tym do czynienia, ale głównie będę rozpatrywał swoje przypadki.


Wiele tracimy poddając się. Kto osiągnął sukces ze słomianym zapałem? Tak naprawdę, nie ma nic gorszego jak podpalić się na dzień dobry, a potem nie ma nic następnego. Lepiej chyba wszystko rozkładać, w myśl przysłowia: "apetyt rośnie w miarę jedzenia". Nie rzucać się na coś z iskrami w oczach, tylko pozwolić zapłonąć pasji, działaniu, zamiast zmarnować te iskierki na samym początku. Zachować zimną krew.

Mawiają, że słomiany zapał jest potrzebny głupim ludziom, aby nie kontynuowali swoich chorych pomysłów. Zazwyczaj przychodzi moment, kiedy mamy wrażenie, że słomiany zapał mieliśmy, lecz to jest po prostu rodzaj egzaminu, sprawdzianu - czy dalej chcemy do tego dążyć? Zmierzając na szczyt nie ma co narzekać, że jest pod górkę. To od nas zależy, co zrobimy z tym dalej. Zawsze przyjdzie moment, gdzie będzie trudność. Poddamy się, czy też idziemy dalej?

Miałem rozpatrywać swoje przypadki. Podam ich dokładnie trzy. Dla przykładu, przestrogi czy czego tam chcecie, abyście wiedzieli, że czasem się naprawdę da. Czasem może trzeba do tego bodźca, drugiej osoby...

1. Gitara

Tu naprawdę bardzo niewiele zabrakło do poddania się. U mnie na gitarze grają rodzice, potrafią grać wujkowie, ciocie... Jesteśmy niemal gitarową rodziną. Wiadomo zatem, że też pewnego dnia próbowano mi wcisnąć gitarę do ręki i abym spróbował. Jednak jako kruchy, wątły 4-latek miałem zbyt malutkie paluszki do gitary, więc dostałem ukulele. Nie powiodło się - brzdąkałem niemiłosiernie na tym instrumencie przez 2 tygodnie, nic oczywiście nie składało się w logiczną całość, więc odpuściłem sobie. Choć też z drugiej strony potrafię sobie usprawiedliwić ten przypadek, że nie miałem wtedy internetu, nauczyciela, a w odkrywcę po swojemu na ten instrument nie chciałem się bawić. Gdy natomiast miałem 10 lat, nastąpiło podejście drugie. Tym razem już z gitarą. Mamusia pokazała mi podstawowe bicie, które oczywiście wchłonąłem na śniadanie, bo było banalne. Potem przyszedł czas na 4 akordy (C-dur, a-moll, d-moll, G-dur - pamiętam do dziś :)), które mi ładnie rozrysowano na kartce. Niemal identycznie jak z ukulele - dwa tygodnie morderczych ćwiczeń, a jak nie wychodziło, to miałem ochotę rzucić to w diabły, w ścianę, czasem nawet w rodziców. Wylądowało ostatecznie w kącie, a ja już szukałem kolejnego zajęcia. Wtedy mi po raz pierwszy powiedziano, że mam słomiany zapał, czym się niespecjalnie przejąłem. Do czasu, aż pojechałem na ognisko z drużyną harcerską, gdzie 4 harcerzy grało przepiękne piosenki. Aż się chciało wziąć gitarę, pograć... Wziąłem tę gitarę, zagrałem na niej dwa akordy i nic poza tym. Wtedy harcerz mi pokazał piosenkę, gdzie wystarczyły tylko te dwa akordy. 30 minut wspólnego pitolenia i ... udało się! Po powrocie natychmiast zabrałem się z powrotem do nauki gry na tym instrumencie. Dziś umiem zagrać nie tylko na klasycznej, ale także elektrycznej, czy basowej. Mam nawet własny zespół. Lecz muzykiem ciężko mi się nazwać, nut do dziś nie umiem i tracę powoli wiarę w to, że je ogarnę (a może tu właśnie też przydałoby się wyłączyć słomiany zapał i spróbować jak z gitarą?). W każdym razie można? MOŻNA!

I nie raz ta umiejętność się cholernie przydaje... 

2. Boks tajski

Z tym to była zabawa, nie powiem. Oczywiście po zapisach była podjara niesamowita, kupno rękawic, wszystkich niezbędnych ochraniaczy na szczęki, na golenie... Wszystko! Jakież było zdziwienie, gdy na pierwszych zajęciach (co ja mówię na pierwszych zajęciach... w ogóle w pierwszym miesiącu!) nie było potrzebne nic z tych rzeczy. Uczyliśmy się...chodzić! Jak poruszać się w ringu, jak stawiać w ogóle kroki, normalnie masakra. Jak ważny to element to się przekonałem dopiero po paru walkach. Rękawice na treningu założyłem dopiero po jakimś miesiącu. I co, od razu do walki? Nie! Lewy prosty - prawy prosty... Lewy prosty - prawy prosty... Aż do znudzenia. Dopiero potem jakieś proste kombinacje z prostych. Potem nauka sierpowego. Podbródkowego. Low-kicka. Do ringu wpuszczono mnie niekrótko potem, gdzie dostałem takie baty, że chciałem rzucić to też w cholerę. Na szczęście tutaj miałem świetnego trenera (i mam), oraz samozaparcie. Jednak oglądanie walk w telewizji doprowadziło, że dalej walczyłem i nie poddałem się. Większość myśli, że po miesiącu intensywnych treningów jest się już Bruce'em Lee, Jackie Chan'em czy innym Jean Claude'em van Damme'm. Nic z tych rzeczy. Na to się niezwykle długo haruje. Efektem tej harówy była walka w Niemczech, wygrana przez KO w 3. rundzie. Naprawdę dla tego momentu było warto, mimo, że pewnie zawodowcem nie zostanę. Można? MOŻNA!

A ty którym z zawodników wolisz być? Dlatego nie warto się poddawać!
3. Związki

I tu słomiany zapał dotyczy niemal wszystkich. Nie znam osoby, która nie podpaliła się gdy tylko coś poczuła do drugiej osoby. Nie jest to złe, naprawdę. Fascynacja drugą osobą, zauroczenie się, zakochanie, podpalenie się do tego jest naprawdę świetną sprawą. Złe jest to, gdy to po jakimś czasie wygasa. Czasem w takich momentach, że normalnie pogratulować można (np. po jakimś czasie związku). Nie mówię, która płeć jest w tym lepsza, bo i jedna i druga naprawdę może dowalić do pieca, że aż zgaśnie. Tu mam jako-tako doświadczenie, tylko w zupełnie inną stronę. Im bardziej się starałem, tym bardziej wszystko psułem. Nie wiem tak naprawdę kto wtedy miał słomiany zapał. Zresztą istnieje powiedzenie, że jeśli chce się zdobyć jakąś dziewczynę, to najlepiej ją olać po całości, a gdy czym bardziej się ktoś stara - to ona ma to w dupie. Czy to jest prawda? Trudno mi określić. Jednak to co chciałem tu napisać - gdy już do tego dojdzie, nie ma co się zbyt mocno tonować. Warto jest pozwolić zapłonąć uczuciu, a potem to pielęgnować, utrzymywać, dbać o ten ogień. Nie pozwolić na wypalenie i zgaśnięcie. Rzecz jasna mówię o odwzajemnieniu również, bo inaczej to rzeczywiście jest bez sensu. Nigdy nie potrafiłem się nikim bawić, więc nie miałem z tym problemu, choć niestety mimo to doszło do nieprzyjemności. Lecz nie zrażam się i nie będę się obawiać kolejnego uczucia, gdy ktoś zapuka do drzwi mojego serca. Więc i tu słomiany zapał jest przełamany. Można? MOŻNA!

Nieudane potraktuj jako doświadczenie... Oczekując na miłość życia nie można się nie otworzyć.
Zatem - słomiany zapał da się naprawdę zwalczyć. Wystarczy tylko naprawdę mocno chcieć, dążyć do celu i o swoje walczyć. Jeśli ci zależy - nie będziesz mieć z tym problemu. Samozaparcie, chęci pozwolą ci na wykonanie kroku w tą stronę, którą chcesz, jaką chcesz. Aby tylko dostać to, czego pragniesz. Gdy będziesz się obawiać, czaić, na pewno ci nie wyjdzie. Lecz gdy zaczniesz działać - będzie twoje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz